Z górą osiemset lat temu w miejscu dzisiejszych Wambierzyc rósł wielki, pełen zwierza, stary las, a w nim wiele potężnych lip. Płynął strumyk pełen ryb, rosły bujne maliny i jagody, a i dorodnych grzybów było tu więcej niż gdzie indziej. Chętnie odwiedzali to miejsce mieszkańcy z pobliskich, już wtedy istniejących miejscowości, a nawet kupcy zbaczali z handlowego szlaku Kłodzko-Radków-Broumov (Czechy), żeby tam właśnie odpocząć i wszyscy czuli się tam dobrze. Może jeszcze wtedy ludzie nie nazywali tego miejsca szczęśliwym ale tak je odbierali.

Bardzo się zdziwili się, kiedy pewnego dnia spostrzegli figurkę Matki Bożej zawieszoną na najpotężniejszej z lip, rosnącej pośrodku wielkiej polany, w miejscu gdzie obecnie stoi główny ołtarz wambierzyckiej świątyni. Pojawienie się figurki spowodowało, że ludzie coraz większymi grupami przybywali modlić się.

Niewielka figurka wyrzeźbiona z lipowego drewna zdradza cechy gotyku. Ma 28 cm wysokości, razem z podstawą, a przedstawia Matkę Boską z nagim dzieciątkiem na prawej ręce. Dzieciątko w prawej ręce trzyma ptaszka, zaś lewą sięga po owoc trzymany w lewej ręce przez Matkę. Do dziś nikt nie wie, kto wyrzeźbił figurkę i kiedy tego dokonano.

Często opowiadana legenda głosi, że w tych odległych czasach przyprowadzano do figurki starca-ślepca, z pobliskiej wsi Raszewo. Pozostawiono go, żeby się pomodlił, odpoczął, a następnie odprowadzano do domu. Pewnego razu starzec zmiarkowawszy, że czas kiedy po niego przyjść powinni już dawno upłynął, postanowił wrócić sam.

Nie trudno sobie wyobrazić ślepca szukającego kosturem drogi wśród wykrotów i kamieni. To też starzec, co pewien czas upadał. Przy kolejnym upadku, tak mocno uderzył głową w drzewo, że zawezwał pomocy Matki Bożej i w tym momencie odzyskał wzrok.

Sława tego miejsca, od tego wydarzenia rosła coraz bardziej, zataczała coraz szersze kręgi. Przychodzili tu już ludzie z kapłanami, ażeby odprawiać nabożeństwa. Aby to ułatwić ustawiono obok figurki kamienny ołtarz, a przy nim lichtarz i chrzcielnicę.

Na lewej stronie płyty ołtarza w dziwny sposób upamiętniono datę 1218 rok, zapisując ją częściowo cyframi rzymskimi, a częściowo arabskimi – MCC18. Ołtarz, chrzcielnica i lichtarz znajdują się w lewej części świątyni. Nad ołtarzem wisi obraz przedstawiający opisany wyżej cud.

Z czasem osiedlających się w tym słynącym cudami miejscu, nazwano ludźmi z boru i dlatego w ówcześnie używanej tu mowie nazwa wsi brzmiała – Vamberice (Wambierzyce). Używano takiej nazwy (w języku czeskim) jeszcze w ubiegłym wieku. W międzyczasie powstała też inna nazwa, którą można łączyć ze sprowadzanymi tu, od XIII w. mieszkańcami południowych Niemiec, a wiec kolonizacją. Zwykle na czele grupy kolonistów stał bardziej operatywny człowiek, tzw. zasadźca i od jego imienia czy nazwiska nazywano miejsce, w którym osiedlano się. W odniesieniu do Wambierzyc mógł nim być Albert, a więc – wieś Alberta, co z czasem zmodyfikowano tworząc używaną aż do 1945 r. nazwę – Albendorf.

Sława Wambierzyc nieustannie rosła, przybywali tu wypraszać łaski biedni i bogaci. Zaczęto więc myśleć o osłonięciu figurki od deszczu, wichru i śniegu, a ponieważ i sędziwa lipa coraz bardziej starzała się, w 1261 r. zbudowano niewielką kaplicę.

Legenda powiada, że mimo ogromnego pośpiechu i wysiłku budowniczowie nie zdążyli na wyznaczony czas jej zadaszyć. Żeby odpowiednio przeżyć uroczystość poświęcenia kaplicy udali się na spoczynek. Jakże byli ogromnie zdziwieni, kiedy po obudzeniu ujrzeli kaplicę zadaszoną. Wszyscy byli tym bardzo zaskoczeni i uradowani, a zdarzenie uznano za kolejny cud. Wyobrażano sobie, że dokonali tego aniołowie, w nocy. Przedstawia to obraz, nieopodal kamiennego ołtarza.

Wambierzyce były i są szczęśliwym miejscem dla bardzo wielu ludzi, którzy wierząc, że dostąpili tu łaski upamiętniają to ofiarami składanymi Matce Bożej Wambierzyckiej. Większość dawnych darów to wota, w postaci obrazów malowanych przez ludowych malarzy. Choć nie prezentują większych wartości artystycznych, pozwalają odczytać, zrozumieć, kto i w jakiej sytuacji będąc tę łaskę odczuł. Wiele takich obrazów wisi na ścianie obejścia świątyni.

Wśród nich wyróżnia się obraz z dwoma okrągłymi otworami, mniej więcej po środku. Z opisu umieszczonego pod nim dowiadujemy się, że w czasie wojny trzydziestoletniej obraz wisiał na przydrożnym drzewie, niedaleko Wambierzyc. Żołnierz szwedzki dla którego świętości czczone przez tubylców nie przedstawiały wartości, chcąc zaimponować kompanom celnością strzałów zapowiedział trafienie w miejsce gdzie namalowane są głowy Matki Bożej i Dzieciątka. Okazało się, że dwie kule, które trafiły w szatę, przebiły obraz. Trzecia zaś, którą trafił w Dzieciątko, w miejsce między rączką, a kolankiem, odbiła się rykoszetem, pozostawiając tylko ślad na obrazie, uśmierciła śmiałka.

Na suficie nawy głównej, włoski malarz D. Bonora przedstawił w iluzjonistycznym malowidle – „Nawiedzenie Św. Elżbiety przez Najświętszą Maryję Pannę”, upamiętniający kolejny cud.

Na wielką uroczystość religijną zorganizowaną w połowie XVIII w., kiedy Wambierzyce stały się również ośrodkiem kalwaryjnym zyskując miano „Śląskiej Jerozolimy” zjechało bardzo dużo ludzi, z różnych stron. Nie wszystkich mogła pomieścić świątynia. Wielu modliło się stojąc na zewnątrz. Uroczystość przeciągnęła się do nocy i kiedy zapadła ciemność nad świątynią pojawiła się jasność. Przerazili się ludzie myśląc, że to odblask pożaru, ale kiedy okazało się, że światło jest zmienne i nikt z kościoła nie wybiega, a światłość podzieliła się na dwie części, z których jedna uniosła się do nieba, a druga zniknęła we wnętrzu uznano to za kolejne cudowne wydarzenie.

Na wymienionym malowidle, po jego prawej stronie przedstawiony jest Szczeliniec Wielki.

Do wysłuchania kolejnej legendy trzeba udać się do pięknie rozwiązanego architektonicznie prezbiterium, gdzie w ołtarzu na cokole, podobno wykonanym ze starej, potężnej lipy, która tu niegdyś rosła znajduje się cudami słynąca figurka Matki Boskiej Wambierzyckiej.

Nad prawym wyjściem z prezbiterium znajduje się pięć dużych świec woskowych. Zostały one ofiarowane przez baronową von Stilfried z Nowej Rudy. Kiedy z przerażeniem stwierdziła, że jej jedyny syn ciężko zaniemógł poddała go opiece lekarzy, a kiedy ci nie mogąc mu pomóc, bezradnie rozkładali ręce, poszła pieszo do Wambierzyc, padła na kolana przed Matką Boską i żarliwie modląc się postanowiła za cudowne uzdrowienie syna złożyć w ofierze tyle kilogramów wosku ile ciało uzdrowionego ważyć będzie. Świece ważyły około 56 kg.