– Mieszku, czy aby dzisiaj nie zapuściliśmy się za daleko w knieję? Tak tu jakoś straszno i ciemno! Może i z powrotem trudno do grodu trafić będzie? I konie jakoś dziwnie parskają, coraz większy gąszcz i kamienie ogromniejsze.

– Może już jesteśmy w miejscu, o którym opowiada stary Sędziwój i przestrzega aby tam nie chodzić bo można natknąć się na „potężnego”. Jeszcze nic nie upolowaliśmy, a tu do grodu byłoby czas wracać!

Rozmowę młodych, mało doświadczonych myśliwych z plemienia Ślężan przerwał nagły trzask łamanych gałęzi i coraz wyraźniej słyszane ciężkie stąpanie.

– Boję się Mieszku – rzekł Ziemko. Nie wziąłem ze sobą niedźwiedziego kła, który Dobruszka na nowy rzemień nawlokła.

– Ja mam swoje niedźwiedzie pazury, może ochronią nas obu – powiedział Mieszko.

– Uciekajmy Mieszku!

– Nie Ziemku, nie możemy tego uczynić. Jeśli trzeba będziemy walczyć! Tymczasem schowajmy się za tą skałą, pośród ogromnych paproci.

Kiedy to uczynili, z gąszczu wyłonił się potężnej postury, niczym niedźwiedź-mąż, który wyraźnie szedł w ich stronę, jakby wiedział że tam się ukryli. Młodzieńcy zamarli! Nawet konie przestały parskać. Kiedy olbrzym znalazł się blisko, odezwał się w te słowa.

– Wiem, że tu jesteście, nie strachajcie się, nie uczynię wam nic złego, nawet każdemu pozwolę upolować po sarnie, żebyście do grodu po próżnicy nie wracali.

– Wyjdźcie więc z ukrycia! Widzę, iż mimo ostrzeżeń Sędziwoja – jak powiadacie, zapuściliście się tak daleko, że trafiliście do mojego królestwa, które jest tak ogromne jak te góry, które z grodu wzrokiem ogarnąć trudno.

Przyjazna postawa Liczyrzepy, bo to on był, ośmieliła młodzieńców. Wyszli więc z ukrycia, a nawet próbowali usprawiedliwiać swój postępek tym, że nikt nie wie gdzie są granice tego królestwa. Był przecież przednówek, potrzebowali jadła, chcieli coś upolować, a zwierzyna jakoś dziwnie umykała przed nimi.

Liczyrzepa widząc, że młodzieńcy chociaż czując bojaźń i respekt przed nim, odważnie patrzą mu w oczy, łagodnie do nich rzekł – pamiętajcie i innym zapowiedzcie, żeby bez przyzwolenia granic mojego królestwa nie przekraczać!

– A jak my i inni królestwo rozpoznamy? – Odezwał się Mieszko.

Królestwo LiczyrzepyLiczyrzepa zastanowił się chwilę, podrapał się po wielkiej kosmatej głowie jako, że swędziała go gojąca się tam rana, powstała przez uderzenie spadającego głazu i po chwili rzekł stanowczym głosem.

– Zimą i tak nie wejdziecie, bo jest to zbyt trudne, nawet ja rezygnuję na ten czas z człowieczej postaci i wygodniej mi być duchem. A od wczesnej wiosny, kiedy tylko zaczynają tajać śniegi aż do następnych śniegów granice moich włości wyznaczy roślina, która wcześniej niż inne będzie wyrastała, o jasno zielonej barwie, podobna do pięści, a następnie przybierze kształt wielkich (parasolowatych) liści, żeby była łatwo przez wszystkich postrzegana. Nie będzie ona rosła poza moim królestwem, więc jeżeli dostrzeżecie ją na swojej drodze, to pamiętajcie, że dalej wam iść nie wolno! Trzeba zawrócić!

Myśliwi wsiedli na konie i dość długo jechali w milczeniu. Każdy z nich przeżywał po swojemu spotkanie z „potężnym”, trudno im było uwierzyć, że był to On sam. Po chwili zauważyli stado saren, bez trudu dwie upolowali i jadąc dalej rozważali jak łatwo „potężny” ich znalazł, jak wiedział czego im trzeba i teraz naprawdę uwierzyli w jego moc. Tym bardziej, że po chwili ich wzrok padł na rośliny wyznaczające granice, o których mówił Liczyrzepa, a których nigdy wcześniej nie widzieli.

– I tak pojawiło się w Sudetach „ziele Liczyrzepy” – jak nazywano je niegdyś. Ziele to zwane dziś lepiężnikiem białym wyznacza swoimi stanowiskami poziomicę około 400 metrów.

Jeżeli i Wy spotkacie na trasie wędrówek po Sudetach tę roślinę, to niechaj ona Wam przypomni, że wchodzicie we włości Liczyrzepy i baczcie, żeby niewłaściwym zachowaniem nie narazić się Duchowi Gór.